Żegnaj Kochany Profesorze …

Przykra wiadomość o śmierci Jana Grobelnego spadła na mnie nieoczekiwanie, gdy, jadąc do pracy, od niechcenia spojrzałam na tablicę z nekrologami. W pierwszej chwili pomyślałam: nie, to niemożliwe, pewnie zbieżność imienia i nazwiska. Niestety, było to tylko zaklinanie rzeczywistości.

W tym momencie uświadomiłam sobie, że z Profesorem Grobelnym związany jest ważny etap mojego życia, który mogę zatytułować: „Ja i LO im. Henryka Sienkiewicza w Malborku.”

Kiedy w 1974 roku postanowiłam kontynuować po podstawówce naukę w malborskim LO, straszono mnie bezlitosnym nauczycielem wychowania muzycznego. Do tej pory pamiętam lęk wywołany rekomendacją starszych koleżanek. A zatem pierwsza „stop – klatka” w mojej pamięci szkolnej ma związek z nazwiskiem Profesora. Z duszą na ramieniu czekałam na pierwszą lekcję muzyki. Jakież było moje zdziwienie, gdy zamiast „ potwora” zobaczyłam kulturalnego, spokojnego, rzeczowego pana. Każda następna lekcja (czekałam na nią z niecierpliwością) utwierdzała mnie w przekonaniu, że szczęśliwy los pozwolił mi spotkać niepospolitego człowieka. Do tej pory lekcje muzyki kojarzyły mi się jedynie ze śpiewaniem ciągle tych samych piosenek w gatunku „Naprzód młodzieży świata”. A tu nagle ktoś zaprasza w podróż do świata elitarnej muzyki. To Panu Profesorowi zawdzięczam rozsmakowanie się w tzw. muzyce poważnej. Tak bardzo ją polubiłam, że skromne kieszonkowe poświęcałam na zakup płyt z kompozycjami Chopina, Bacha, Griega, Mozarta, Beethovena i innych. Tej pasji jestem wierna do dziś.

Pewnego razu Pan Profesor postanowił nauczyć muzyczne tumany (do których i ja się zaliczałam) czytania nut i grania na jakimś instrumencie. Wybór padł na flet sopranowy prosty. Pojawił się jednak problem: gdzie kupić taki instrument? Przypomnę,iż w latach siedemdziesiątych zdobycie nawet tak pospolitego instrumentu było trudne. Ale czego nie robi się dla ukochanego Profesora! Pamiętam, że zanim w końcu udało mi się kupić wspomniany flet (w sklepie muzycznym w Kwidzynie), ćwiczyłam w domu „chwyty” na papierowym ruloniku. Przecież nie mogłam zawieść Profesora. Pan Grobelny docenił moje wysiłki i gdy w MDK (Ratusz) zakładał zespół fletowy Fistulatores Malborienses, znalazłam się wśród wybranych przez Niego uczniów. Żadne późniejsze nagrody i wyróżnienia nie napawały mnie taką dumą, jak ówczesny wybór Profesora.

Próby w Ratuszu wspominam jako jedne z najpiękniejszych chwil w moim życiu. Uwielbiałam atmosferę stworzoną przez Profesora. W szkole zdystansowany, niekiedy chłodny, tutaj familiarny, pogodny, wyrozumiały. Pamiętam wyjazd naszego zespołu na Festiwal Muzyki Dawnej w Kaliszu (1978). Bardzo nam zależało na bezbłędnej grze, ale w pewnym momencie trochę się „posypaliśmy”. Do końca życia zapamiętam wyraz twarzy naszego Dyrygenta. Zobaczyłam na niej nie złość, zawód, lecz ojcowski, pocieszający uśmiech. Wtedy zrozumiałam, że zespół nie powstał dla zaspokojenia ambicji Profesora, ale aby jakieś dzieciaki miały frajdę z amatorskiego muzykowania.

Kiedyś w „Przekroju” znalazłam artykuł o licznej rodzinie Grobelnych, parających się od pokoleń muzyką. Pan Jan też został wymieniony. Przestało mnie wówczas dziwić, skąd u Niego takie zdolności – potrafił zagrać chyba na każdym instrumencie!

Po ukończeniu ogólniaka na jakiś czas rozstałam się z moją szkołą, aby po latach wrócić do  niej, ale już w roli nauczyciela. I ilekroć uczniowie wyrażali niepotwierdzone przez siebie opinie na temat drugiego człowieka, przytaczałam im przypadek Profesora, aby przekonać ich, że nie wolno oceniać nikogo na podstawie plotek lub cudzego zdania o kimś. Trzeba zadać sobie trud poznania tego kogoś.

Śmierć Pana Profesora zbiegła się z ostatnim miesiącem mojej pracy w LO im. H. Sienkiewicza. Tak, Panie Profesorze, postarzeliśmy się oboje. Zapatrzona ongiś w Panu nastolatka przechodzi na emeryturę. Tak zatem początek i koniec mojej przygody z LO związany jest z Panem. Lepszego nie mogłam wymarzyć sobie patrona. W mojej pamięci na zawsze pozostanie taki Pana obraz: pracowity i wymagający tego samego od uczniów; surowy, ale sprawiedliwy; niespoufalający się z uczniami, ale też otwarty, przyjazny, ciepły wobec tych, którzy budzili zaufanie. Nie lubił Pan zakłamania, obłudy, pompy, dekoracji. Zawsze był Pan sobą.

Żałuję, że nigdy nie odważyłam się powiedzieć Panu, jak ważną był Pan dla mnie osobą i ile Panu zawdzięczam. Nie mogę naprawić tego błędu, bo przekroczył już Pan granicę, do której wszyscy zmierzamy.

 

Żegnaj Profesorze…

(Maria Keńska – Wyszyńska)